Prolog

2011.08.31


~Notatka z dziennika~
 

   Znów siedziałem w tej klitce i wąchałem smród stęchlizny. Nie był to błękitny pokój. Dwa krzesła jeden stół i to wkurzające lustro. Nie widzisz kto za nim jest, ale wiesz, że na ciebie patrzy. Obserwuje każdy twój ruch i tylko czeka na błąd, kiedy nie wytrzymasz presji. Wtedy będą mogli cię ciągnąć za język jak się da. Zdobędą upragnione informacje, strzelą ci w głowę, albo mrugną światełkiem i zaczną gadać jakiej głupoty byle tylko nikomu o tym nie powiedzieć.

   Za dużo widocznie naoglądałem się kryminałów i Facetów w Czerni. Prawda jest taka, że jak na XXI wiek, siedziałem w pokoju dwa na dwa, śmierdzący potem poprzednich skazańców i wszechobecnej wilgoci. Przede mną były metalowe drzwi, jakby tylko czekały, by je wykopać z futryny. Ale kto normalny sądzi, że człowiek gołymi rękami otworzy drzwi do sejfu?

   Tak czy inaczej miałem dość tej sytuacji. Siedziałem tam już bite pół godziny i nikt nie raczył się zjawić. A tylko czekałem jak zaraz wyjdzie zły i dobry glina. Jeden zacznie stanowczo i brutalnie rzucając słowa: „Czeka cię elektryczne krzesło słyszysz?! Nikt cię nie uratuje! I tak wiemy, że to ty, więc gadaj wszystko, co wiesz!” Drugi glina będzie stał i patrzał lub będzie chciał, by ten pierwszy zluzował, ale nic to nie zmieni.

   Za ściany usłyszałem szepty. Chodź pewnie to przez tą grubą ścianę. A tak naprawdę głosy mówiły głośno i wyraźnie. Tylko wszystko było zagłuszane, jakbyś dostał czymś mocnym w głowę. Spojrzałem na zegar nad drzwiami. Osiemnasta czternaście. Ile jeszcze? Wsłuchałem się w odgłos tykania. Na chwilę świat zawirował i z nudów przymknąłem oczy. Z błogiego stanu wyrwał mnie odgłos kluczy. Zamek trzasnął i wrota lekko się uchyliły.

„Zły czy dobry glina?” – myślę.

   Za rogu już widzę te połyskujące lakierki. Coś tam jeszcze zasłania usta twarzą i szepcze do kolesi z tyłu, których już nie widzę. Szybkim ruchem, zapiszczały stare śruby i zatrzasnął je. Szybkim krokiem wszedł i oparł ręce na krześle naprzeciwko. Spojrzał na mnie przewiewnym wzrokiem. Zabrał ręce z krzesła, wyprostował się. Z górnej lewej kieszeni marynarki wyjął paczkę papierosów. Bez zastanowienia wyciągnął z wnętrza zapalniczkę. Włożył papierosa, zapalił, zaciągnął się i wydmuchał porządny obłok dymu. Wzdychał,  zamknął i schował zapalniczkę oraz pudełko tytoniu.   

   Znów zakręciło mi się w głowie. W pomieszczeniu nie było wentylacji, a nie lubiłem tego zapachu. Odkaszlnąłem i machnąłem ręką, by powietrze nieco się rozrzedziło. 

   Przeszedł obok mnie. Popatrzał. W końcu usiadł na krześle. Ułożył się wygodnie. Wyglądał na zrelaksowanego. Wyglądał na powyżej trzydzieści lat. Czarne spodnie, zapięta marynarka, biała koszula i mocno zawiązany krawat. Mimo wszystko wyglądał na zmęczonego. Błękitne oczy były napuchnięte, mocno zaczerwienione. A powieki choć rozbudzone, czasem opadały. Jednak największą cechą były podkowy, które z pewnością wnioskowały o niewyspaniu funkcjonariusza. Nadal mimo wszystko czułem, że gość jest podekscytowany. Uśmiechał się za brody niczym Jake Gyllenhaal, chodź nikt by normalny nie znalazł między nimi podobieństwa. Ten tu przez papierosy , zmęczenie, wyglądał o dziesięć lat starzej.

   Facet mocno się odchylił o oparcia, przeniósł ciężar ciała do przodu. Spoglądał mi prosto w oczy tak głęboko jak się dało. Próbowałem zachować spokój, grać pokerową twarzą, ale ciągły nieprzyjemny zapach wydobywający się z ust mężczyzny, bardzo mnie drażnił.

„Miejmy to już za sobą” – myślałem, próbując nadal odganiać dym.

   Nadal byłem zdzwiony nieobecnością drugiego mężczyzny. Zazwyczaj wchodzili w dwójkę. Ale już widziałem, że osoba przede mną zna się na swojej robocie jak nikt inny. Nasze przesłuchanie zaczęło się już dawno temu, kiedy mnie tu zamknął. Podglądał za kotary, a teraz przyszedł na podsumowanie. Wreszcie sam zaczął mówić:

- Możesz mi powiedzieć, jak ktoś taki jak ty przeżył taką tragedie? Zginęło półtora tysięcy osób i tylko ty przeżyłeś. Powiedz mi jak? – Jego głos brzmiał niczym wyrzuty sumienia, niczym pytania chorego na raka: „Czemu ja?”

   Nie wiedziałem jak odpowiedzieć. Sam tego nie wiedziałem. Spojrzałem na sufit, błagając Boga o to by dano mi święty spokój. Przeniosłem wzrok na mężczyznę.

- Już to mówiłem, nie wiem – powiedziałem spokojnie i pewnie.

   Nie wiedziałem. Czy to była właściwa odpowiedź?

- Nie wiesz? Ale ja wiem. Są dwie opcje, albo to ty rozwaliłeś tą pieprzoną wyspę, albo Bóg musi cię cholernie kochać. Innej opcji nie ma! – podniósł ton głosu.

„Bóg? Kochać mnie?” – wolne żarty.

   Może nie wiedziałem jak przeżyłem, ale wiedziałem jedno. Przeżyłem, ale nie dzięki Bogu.

- Dopiero wyszedłeś ze szpitala. Przeżyłeś, topiąc się w oceanie z drutem w płucu. Nie wiem, ale jak dla mnie to cud. Chcę wiedzieć tylko jacy terroryści za tym stoją. Jedyny przeżyłeś, więc musisz coś wiedzieć.

- Niestety. Przepraszam, ale nie mogę nic dla Pana zrobić. Ani dla tych półtorej tysiąca, która zginęła na tej wyspie. Jestem bezużyteczny. Sam wszystko straciłem. Gdybym wiedział, to bym powiedział, ale nie wiem – to była ostateczna odpowiedź i on to wiedział.

   „Nic nie wie” niech tak myśli. Tak będzie najlepiej.

   Rozpłakany przypomniałem sobie twarze osób odpowiedzialnych za ten bajzel. Było ich trzech, a raczej dwóch. Pseudo doktorek, niby przyjaciel mojego ojca w okularkach kujonakach,  próbując wyglądać cool, białym fartuchy i tym zbyt utlenionych włosach. Tak naprawdę był w to zamieszany sądzę, że od początku. Inną osobą była śliczna piękność w długich czarnych włosach i pofarbowanymi końcówkami na zielony. Wszyscy się za nią oglądali. Ostatnia, to tajemniczy mężczyzna w kruczych włosach, fartuchu i tych samych kujonkach. Zdałem sobie sprawę z tego, że doktorek i ten naukowiec to ta sama osoba dopiero później, kiedy było za późno. Zanim się zorientowałem, moi rodzice wraz z siostrą zaginęli na wyspie Trakai. Wyjechali na wakacje. Jedynymi osobami, które wiedziały o tym to ciotka, ja i doktorek. Doktor przekonał mnie, bym też poleciał i ich odnalazł. Wtedy wpadłem w jego łapska.

   Jednak gadanie od przeszłości nic nie da. Po pewnym czasie funkcjonariusz, widocznie zawiedzony już miał opuścić pokój przesłuchań, już chwytał za klamkę, kiedy zawahał się, odwrócił się na pięcie, spojrzał spod łba i spytał:

- W takim razie ostatnie pytanie. Jeśli nie wiesz kto to zrobił, to jak sądzisz. Czy „to” co zatopiło Wyspę Trakai, miało jakieś ludzkie uczucia?

   Pytanie zwaliło mnie z nóg. Mówił całkiem poważnie. Czułem, że jeden zły krok pozbawi mnie wszystkiego. Pot spłynął po czole. Przełknąłem ślinę i ze spokojem ponownie powiedziałem.

- Co ma Pan na myśli? Sądzi Pan, że sam Bóg zniszczył wyspę i pozabijał tych ludzi?

Zaśmiał się.

- Bóg? Nie. Sądzę, że najwyżej człowiek albo diabeł. Choć ten „diabeł” może przybrać naprawdę różne formy. Wiem, że twoje „wiem, że nic nie wiem” będzie cię w przyszłości drogo kosztować. Nie. Ty już zapłaciłeś swoją cenę.

„O czym on mówi? Czy „wie o…?”

   Otworzył wrota. Krzyknął, żeby mnie wypuścić do domu.

   Po pewnym czasie wyszedłem z tego miejsca nazywanym „budynkiem rządowym”. Patrzałem, czy nie jestem czasem śledzony, lecz w ciągu kilku dni, niczego nie zauważyłem. Wygląda na to, że dostarczyłem mu wszystkich potrzebnych informacji i nie ma potrzeby mnie dalej przesłuchiwać.

   Teraz zostałem sam. Tylko ja i jeszcze moja ciotka. I lepiej by nikt się o tym nie dowiedział.

Jutro zaczynam nowe życie. Wracam do szkoły i będę musiał zapomnieć.

Shirai Okuda

 

[Owa notatka została znaleziona w 2020 roku. Jedyna przetrwała z dziennika, który prawdopodobnie spłonął. Informacje w nim zawarte są wstanie potwierdzić, że „Oni” byli tu już o wiele wcześniej, a Shirai zatajał część informacji. Ostatecznie Shirai Okuda nie został odnaleziony.  Nie wiadomo ostatecznie jakie relacje łączyły jego i naukowca ze Sztucznej Wyspy Trakai, która zatonęła oraz pochłonęła 1,5 tysiąca istnień w 23 lipca 2011 roku… ]

Komentarze